Bezpłatna dostawa dla zamówień powyżej 350 zł

Uświadomiona potrzeba

WTEDY

                Siedzę w naszym nowym mieszkaniu w Tønsbergu. Jest godzina 13:14, poniedziałek. Chwilkę temu praktykowałam jogę – pierwszy raz od niepamiętnych czasów. W jeszcze w nie urządzonym pokoju, na różowej macie, tylko ja i Mostowska ; ) Podczas praktyki popłynęły mi łzy. Uświadomiłam sobie jak bardzo oddaliłam się od siebie przez ten krótki okres czasu w Norwegii. Chęć spróbowania pójścia inną ścieżką doprowadziły do tego, że czułam dyskomfort, niewygodę. Jadąc tutaj byłam otwarta na każdą możliwość. Podróż w nieznane. Świat badałam na miejscu, sprawdzałam, błądziłam po omacku. Uczę się poprzez doświadczanie. Czytanie przewodników, ciekawostek czy relacji innych niewiele śladu we mnie pozostawiają. Przeżywanie, doświadczanie, smakowanie, dotykanie – to jest to, co sprawia, że świat staje mi się bliższy.

                Nie wiedziałam czy ruszę z biznesem od razu, czy podejmę nową pracę, jak potoczą się moje losy – to był jeden wielki znak zapytania. Z perspektywy czasu cieszę się, że każda jedna sytuacja miała miejsce, że słowa, nawet te mniej przyjemne, podcinające skrzydła padały w moją stronę. Podjęłam inną pracę, z czystej ciekawości.. chciałam sprawdzić, zobaczyć jak będę się z tym miała.. Podporządkowałam się, przez co nie miałam siły na rzeczy dla mnie istotne, byłam krucha, marudna. Malkontenctwo wychodziło mi uszami. Byłam nie do zniesienia, chyba najbardziej dla siebie. Uświadomiłam sobie jak bardzo ten świat, który budowałam przez ostatnie lata jest dla mnie ważny, jak bardzo go potrzebuję. Niezależność, swoboda w tworzeniu, rozwój biznesu czy czas dla siebie. Teraz po 3 miesiącach WIEM, że tworzenie biżuterii to jest coś co chce robić! Tutaj, tam czy na końcu świata…

TERAZ..

                To tekst z przeszłości. Z tej niedalekiej przeszłości, bo z przed dwóch miesięcy, ale chciałam go tutaj zamieścić. Jest dla mnie ważny, ta chwila była dla mnie ważna, była kluczowa. Nie chcę nic zmieniać na potrzeby wpisu, a przyszło mi to do głowy, bo zastanawiam się jak prowadzi się bloga, jak konstruuje się treści, aby zaciekawić odbiorcę, jakich zabiegów używać..  pewnie wujek google zna odpowiedzi na te pytania, natomiast nie chcę go o to pytać. Po prostu postąpię tak jak podpowiada mi serducho. Po mojemu, w prawdzie i zgodzie ze sobą. Początek pisania jest dla mnie trudny. Po 5 miesiącach rozpoczynam pisać o tym co miało miejsce w przeszłości, troszkę tekstów już napisałam wcześniej, ale były one osadzone w TAMTYM czasie i są do weryfikacji. TERAZ czuję inaczej, na tym krótkim odcinku czasu pojawiło się nowe – pod różnymi postaciami.

                Jak wspomniałam wcześniej, podjęłam prace w Norwegii. W sumie to cztery różne, takie dorywcze. Kierowała mną ciekawość, chęć poznania kultury pracy w Norwegii no i nowe znajomości! Po 5 latach prowadzenia jednoosobowej działalności łaknęłam fajnych ziomków z pracy ; )

                Aktywności miałam różne. Praca na kuchni, sprzątanie i mój faworyt – praca na festiwalu „Slottsfjell 2023”.  Emocji związanych z nimi było wiele, od euforii po płacz i złość. Pewnie jesteście ciekawi co i jak, a ja właśnie zastanawiam się czy chcę rozwodzić się na temat każdej z nich, a materiału byłoby sporo.. tak więc, aby zadowolić obie strony, opiszę po krótce dwie prace – tę najgorszą i najfajniejszą z mojej perspektywy. Chronologia podpowiada mi, że najpierw była ta mniej przyjemna.

 Zacznijmy od początku..

                Pewnego dnia dzwoni telefon z zapytaniem czy chciałabym sobie trochę dorobić i pojechać na weekend do Kristiansand (miejscowość oddalona od mojej o ok. 230 km) w ramach zastępstwa pomóc dziewczynom w sprzątaniu. Otrzymałam informacje kluczowe – jest dużo pracy, będę spała w hotelu oraz praca od pt – pon. Krótko, SPOKO, dam radę! Jako, że ja żadnej pracy się nie boję, a koronami norweskimi nie gardzę – bez większego wahania się zgodziłam! Praca polegała na sprzątaniu pokoi hotelowych, przestrzeni hotelowej oraz klubów nocnych. Telefon był w czwartek rano i już tego samego dnia popołudniu byłam w autobusie! Na miejsce dotarłam bardzo późno, po 23, z dworca odebrał mnie pracownik. Okazało się, że będę spała jednak u syna szefa, który poleciał na wakacje. W związku z tym podjechaliśmy do hotelu po pościele dla mnie.. OK… w hotelu były dwie Polki, z którymi miałam pracować. Jakie było ich zdziwienie, gdy się dowiedziały, że ktoś przyjeżdża im pomóc, ta niewiedza wygenerowała jakiś niepokój i lekką złość. Ciężko było wydobyć od nich jakieś konkretne informacje odnośnie pracy, napięcie, pośpiech biły na kilometr…Emocje opadły, padło pytanie czy zaczynam z nimi TERAZ zmianę… jadąc tam nie byłam przygotowana na pracę w nocy, a wręcz byłam przekonana i pewna, że pracę rozpoczynam w piątek od rana. Po bożemu – w nocy śpię, za dnia pracuję, a jako, że pracy jest dużo to przygotowałam się, że zaczynam rano i walczę do późnego, późnego wieczoru, ale nie nieee, hola hoooola… takich rarytasków to tam nie uświadczysz!

                Okazało się, że dziewczyny śpią w hotelu i mogę się „przespać” z nimi. OK. To zostaję jednak w hotelu. Zaczęłam tę pracę z nimi w nocy, czyli przyjechałam i od razu na nockę! Sprzątanie wielkiej hali widowiskowej, backstage’u.. skończyłyśmy nad ranem, spanko 1h i jazda sprzątać kluby… szybko, szybko, bo od 11-15 jest czas na sprzątanie pokoi hotelowych. Kluby sobie podarowałam, bo spać też trzeba. Pracę tego dnia skończyłyśmy ok 16-17, a od 21 kolejna zmiana nocna… Tę nockę już miałam spać u syna szefa. Pracownik mnie podrzucił do tego domu. Nie było w nim nikogo, a nie, sorka.. był jeden wielki ARMAGEDON. Ja nie wiem czy oni w ogóle wiedzieli, że ktoś obcy będzie spał u nich w domu, bałagan to za mało powiedziane, oszczędzę Wam szczegółów. Łóżko do spania? Hm, jakaś prycza jak się ostatecznie okazało była dla mnie przygotowana… ale przespałam się na kanapie pod kocem, który najświeższy nie był.. Brak dodatku za pracę w nocy, brak dodatku za nadgodziny.. a właściwie nie wiadomo co tam nadgodzinami było, znalezienie 5 h na sen graniczyło z cudem. Udało nam się zjeść raz ciepły posiłek, jajecznicę o 2 w nocy, łał. Mój wkurw i bezradność osiągnęły zenitu. Jeszcze kilka „smaczków” bym wyciągnęła z tego doświadczenia tutaj.. ale w zamian za to wyciągnę pewne wnioski. Wytrzymałam tam do soboty… nie dałam się dalej wykorzystywać, próbowałam walczyć o swoje, nie dostałam tego, w związku z tym wróciłam do domu. Zadbałam o siebie. Postawiłam siebie na pierwszym miejscu. Te pieniądze nie były warte nieprzespanych godzin, stresu, zmęczonego ciała. Niby były to tylko 2 dni, a ja byłam zmęczona jakbym przez miesiąc w kołchozie pracowała.  Gdyby to miało miejsce 3 lata temu, pewnie bym tam została i grzecznie wykonała pracę, która do mnie należy. Na szczęście wiele się zmieniło i pojęcie „przekraczanie granic” w końcu nie jest mi obce.

Czas na przyjemniejszą część!

                Pewnego dnia Eryk znalazł w internecie ogłoszenie o pracę – praca na festiwalu muzycznym „Slottsfjell” w Tønsbergu. Jak się okazało w naszej miejscowości ma miejsce jeden z większych festiwali w Norwegii! CV wysłałam, na rozmowie online byłam, pracę dostałam. MIŁO. Jako, że jestem miłośniczką festiwali, muzyki… była to dla mnie praca marzenie! Takich osób jak ja było dużo więcej, w końcu to nie lada wyzwanie ogarnąć takie wielkie wydarzenie. Pracowałam głównie w norweskim towarzystwie. Moja praca polegała na wydawaniu opasek, nalewaniu piwka oraz pilnowaniu porządku na terenie festiwalu. Praca była znośna, tutaj doceniłam organizację i przyjazne podejście do pracownika. Wszystko wyjaśnione na początku, żadnych rozczarowań. Muzyka w tle, uśmiechy na twarzy, tak można pracować!

            Z takich ciekawostek, z czym nie spotkałam się w Polsce – tutaj wszelkie formalności związane z ilością godzin, wykonywaną pracą, umowy itd. pracownicy wypełniają w aplikacji. Przychodzisz do pracy – włączasz aplikację, gdy kończysz pracę zaznaczasz to również w aplikacji. Na podstawie wypełnionych godzin masz wyliczaną wypłatę, masz tam dostęp do wszystkich pracowników, numery telefonów itd. Ułatwia to sprawę, choć czasami komplikuje i bywa upierdliwe, gdy zapomnisz rozpocząć zmianę w aplikacji : )   

            Reasumując moi Mili… Praca z pasji to ogromne szczęście… życzę Wam tego z całego serca. Kto ją ma – szanuje i docenia, a kto budzi się z myślą „nie chce mi się”, „byle do piątku” – działa i poszukuje pracy, która sprawi, że pobudka w poniedziałek nie będzie bolesna.

Ściskam Was,

P.

,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *